W Himalajach Nepalu leży 9 ośmiotysięczników, w tym Mount Everest – najwyższa góra świata. Na terenie Parku Narodowego Sagarmatha znajduje się jednak góra znacznie niższa (6812 m n.p.m.), lecz uważana za jeden z najpiękniejszych szczytów świata. To Ama Dablam, Matka z Perłowym Naszyjnikiem.
Dokładnie rok temu zmierzałem do bazy pod Ama Dablam po swoją pierwszą himalajską wspinaczkową przygodę. Początek naszego trekkingu opisałem w artykule Wyprawa w Himalaje. Nepal w czasie pandemii. Do drugiej części trekkingu wrócę jeszcze w osobnym wpisie, ten jednak chciałbym poświęcić górze, która była głównym celem naszej małej wyprawy. Dni poprzedzające dotarcie do bazy obfitowały w rozmaite perypetie i pod górę dotarłem bez mojego wspinaczkowego partnera, z którym razem mieliśmy wspinać się na Ama Dablam. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że z górą przyjdzie mi zmierzyć się samotnie.
Stupa w Pangboche z Ama Dablam w tle
Kluczowe dni w Pangboche
Kilka dni przed wyruszeniem do bazy pod Ama Dablam oddzieliłem się od reszty naszej grupy wyprawowej, by własnym tempem uregulować aklimatyzację i przygotować się do akcji górskiej. Po problemach zdrowotnych, które pojawiły się u mnie w drugiej części trekkingu, zdecydowałem się odpuścić wejście aklimatyzacyjne na Island Peak i zejść do Pangboche. Wioska ta położona jest stosunkowo nisko (ok. 3900 m n.p.m.) i pobyt w niej daje szansę na regenerację organizmu zmagającego się z problemami związanymi z przebywaniem na dużych wysokościach. Tutaj miałem szansę wsłuchać się w siebie i pokierować procesem aklimatyzacji własnym tempem.
Stara stupa w okolicy Pangboche, Ama Dablam w tle
Dwa dni w Pangboche poświęciłem na regenerację i aktywny wypoczynek, podczas którego zwiedziłem miejscowe atrakcje. Niestety znajdujący się w Pangboche klasztor buddyjski zamknięty był z powodu pandemii. Jest jednak w okolicy wioski kilka ciekawych miejsc i fotogenicznych obiektów (stupy), które można było bez przeszkód odwiedzić.
Trzeciego dnia odbyłem wyjście aklimatyzacyjne, które miało też sprawdzić stan mojego zdrowia przed wyruszeniem pod Ama Dablam.
Wyjście aklimatyzacyjne na Tabuche lookout. Widok na wioskę Dingboche i ośmiotysięcznik Makalu w tle
Wyjście aklimatyzacyjne na Tabuche lookout
Aklimatyzacja, słowo – klucz
To była moja pierwsza wyprawa w najwyższe góry świata. Do tej pory moim rekordem wysokości był alpejski Zumstein (4562 m n.p.m.) z noclegiem w schronisku Gnifetti na 3700 m n.p.m. Na podobnych wysokościach bywałem też w górach Ameryki Północnej, lecz to właśnie w Himalajach miałem przekroczyć swoje granice i rekordy wysokości. Proces aklimatyzacji (czyli adaptacji organizmu do przebywania na dużej wysokości) wymaga czasu, cierpliwości i metodyki. Jest on poniekąd niezależny od wcześniejszych doświadczeń i aklimatyzację trzeba zdobyć w podobny sposób za każdym razem, jak znajdziemy się na dużych wysokościach. Faktem jednak jest, że organizm pamięta wcześniejsze doświadczenia i każdy kolejny proces aklimatyzacji na wysokościach, na których już byliśmy, przebiega łatwiej. Przekraczanie swoich granic po raz pierwszy jest dla organizmu zawsze najbardziej stresogenne.
Plan naszego trekkingu nie pokrył się chyba z oczekiwaniami mojego organizmu i ten w pewnym momencie lekko się zbuntował. 😉 Na szczęście zareagowałem na tyle szybko, że wszystko udało się cofnąć i po dwóch dniach wypoczynku w Pangboche czułem się świetnie. Byłem gotowy do dalszej akcji górskiej, brakowało mi jedynie jeszcze właściwej aklimatyzacji.
Okolice wioski Pangboche. W chmurach ośmiotysięczne szczyty Mount Everest i Lhotse
Nowy plan na aklimatyzację
Przed wyruszeniem do bazy pod Ama Dablam chciałem sprawdzić reakcje mojego organizmu i unormować aklimatyzację. W tym celu udałem się na położone przeciwlegle do Ama Dablam wzgórza wznoszące się ponad Pangboche. Nuru Sherpa, nasz trekkingowy przewodnik i gospodarz w Pangboche, zaproponował mi ciekawą opcję, która kierowała na wysokość ok 5200 m n.p.m., czyli mniej więcej tyle, ile chciałem tego dnia osiągnąć.
Moim celem był punkt widokowy leżący na grani szczytu Tabuche (6495 m n.p.m.), który przez lokalnych mieszkańców uważany jest za świętą górę, której nie powinno się zdobywać.
Szczyt Tabuche widziany z wioski Dingboche
Nowe okoliczności
W międzyczasie, z nieudanej próby wejścia na Island Peak, wróciła reszta naszej ekipy. Mój wspinaczkowy partner, zwany w niektórych kręgach Śpiochem, zdradzał objawy choroby wysokościowej. Potwierdziło to tylko moje wątpliwości odnośnie tempa i celów trekkingu, które wpływają na jakość i proces aklimatyzacji. W końcu to Śpiochu był pomysłodawcą i organizatorem tej wyprawy, a nawet jej samozwańczym liderem. 😉 Cóż, najważniejsze jest chyba własne doświadczenie, bo to ono najbardziej nas uczy i przygotowuje na przyszłość. Nie zawsze bowiem nawet najlepiej rozpisany przed wyjazdem plan, będzie się dobrze sprawdzał na żywo.
Na Tabuche lookout (5236 m n.p.m.) wyruszałem więc w poczuciu kolejnych nowych okoliczności, które powodowały, że akcję górską na Ama Dablam będę rozpoczynał sam. Na szczęście do bazy ruszała też ze mną dwójka naszych trekkingowych towarzyszy (Tomek i Ando), także było mi z tą myślą łatwiej i raźniej.
Jaki w drodze na Tabuche lookout. W tle Everest i Lhotse
W stronę Tabuche
W kierunku Tabuche lookout nie prowadzi żadna wyraźna ścieżka. Drogę w jego kierunku trzeba sobie wytyczyć samemu na azymut punktu docelowego. Poruszamy się więc zboczami wzgórz opadających do doliny i łąkami, na których wypasają się jaki. Z wioski mamy do zrobienia 1300 m przewyższenia na 5 km długości trasy. Ostatnie 300 m to skalna kopuła, przez którą wydzielono znakowaną drogę przejścia ułatwiającą pokonanie trudności. Można się tu nawet troszkę powspinać, bo odcinek ten miejscami można śmiało wycenić na co najmniej 1 w tatrzańskiej skali wspinaczkowej.
Skalna grań drogi na Tabuche lookout
Z grani, na której znajduje się Tabuche lookout roztaczają się imponujące widoki w każdym kierunku. Mamy stąd podgląd na drogę podejściową oraz dolinę, w której rozlokowany jest Ama Dablam BC, drogę prowadzącą do C1 (obóz 1 pod Ama Dablam), gniazdo skalne z C2 (obóz 2) i całą piękną sylwetkę tej góry od strony zachodniej.
Szczyt Ama Dablam widziany z Tabuche lookout
W trakcie wspinaczki możemy też podziwiać wspaniałe panoramy na Pumori (7161 m n.p.m.), Mount Everest (8848 m n.p.m.) Lhotse (8516 m n.p.m.) czy Makalu (8481 m n.p.m.). Szczyt Makalu, który jest piątą co do wielkości górą świata, miałem okazję zobaczyć po raz pierwszy właśnie z tego miejsca. Z punktu widokowego można kontynuować przejście granią w kierunku wschodniej ściany Tabuche. Ja jednak cele swojego wyjścia już zrealizowałem i po zrobieniu zdjęć rozpocząłem powrót do Pangboche.
Podczas całego dnia czułem się bardzo dobrze i wiedziałem już, że aklimatyzacyjny kryzys został opanowany.
Pumori widziana z drogi na Tabuche lookout
Wyjście do Ama Dablam BC (base camp)
Następnego dnia ruszyliśmy z Pangboche do położonej na wysokości 4600 m n.p.m. bazy wyprawowej pod Ama Dablam. Towarzyszyli mi Tomek i Ando, którzy mieli spędzić kilka dni w bazie. Nasza nepalska agencja Prestige Adventure zadbała o duży komfort naszego base campu. Mieliśmy świetnego kucharza Gopala, który wraz z pomocnikiem Kusangiem przygotowywał dla nas przepyszne posiłki. Baza wyposażona była w duży namiot pełniący rolę jadalni, w którym zainstalowany został nawet piecyk na gaz. Dzięki niemu mogliśmy komfortowo spędzić wieczorne godziny, kiedy to po zachodzie słońca robi się momentalnie bardzo zimno.
Namiot jadalni w Ama Dablam BC
Do naszej dyspozycji mieliśmy też panele słoneczne, dzięki którym mogliśmy ładować nasz sprzęt elektroniczny. Często korzystałem też jednak z moich własnych turystycznych paneli, którymi ładowałem power banki. Każde z nas miało swój prywatny namiot sypialny wyposażony w wygodne materace, dzięki czemu mieliśmy maksymalny komfort wypoczynku. O ile w ogóle można mówić o komforcie spania w temperaturach spadających nocą do -15, a nawet -20 stopni. 😉
Spodziewałem się bardziej surowych warunków w bazie, także byłem miło zaskoczony kilkoma rozwiązaniami, które bardzo podniosły nam komfort przebywania w base campie.
Nasza baza pod Ama Dablam
Nocleg aklimatyzacyjny w ABC
Aby dokończyć prawidłowy proces aklimatyzacji przed atakiem szczytowym, musiałem zaliczyć przynajmniej jeden nocleg na wysokości max 1000 m poniżej wysokości szczytu, co dla Ama Dablam oznacza spędzenie nocy w obozie 2 (C2). Do bazy dotarłem 13 listopada i już następnego dnia ruszyłem do góry w kierunku bazy wysuniętej, aby spędzić noc na wysokości ok 5100 m n.p.m. Tomek i Ando pomogli mi w wyniesieniu części sprzętu do akcji górskiej i zapasu wody. Tego roku był z nią bowiem problem powyżej bazy i do wysokości obozu C2 nie było nigdzie żadnego źródła wody. Cały zapas trzeba było transportować do góry z bazy.
Miejsce noclegu w okolicy ABC
Pogoda dopisywała, warunki były idealne, ale to właśnie o pogodę miałem największe obawy. Najlepsze warunki na Ama Dablam panują w pierwszej połowie listopada. W drugiej części miesiąca pogoda psuje się coraz bardziej wraz ze zbliżaniem się pory monsunowej. Rozpoczynał się mój wyścig z czasem sprzyjającej pogody.
Pustka ciszy pośród himalajskich szczytów
Trudno właściwie opisać tę nieprawdopodobnie głęboką ciszę, której doświadczamy czasem w górach. Jeżeli ustaje szum wiatru, możemy zanurzyć się w niczym nie zmąconej pustce. W Himalajach wrażenie to potęguje kontrastujący z ciszą ogrom otaczających nas górskich ścian. Taki był mój wieczór i noc w ABC. Obcowałem zupełnie sam z najwyższymi i najpiękniejszymi górami świata, a doświadczenie pustki oraz tego co tu i teraz, było prawdziwie mistyczne. Świadkiem tych przeżyć była majestatyczna bryła Ama Dablam, która pokazała mi swe nowe oblicze o zachodzie i wschodzie słońca.
Zachód i wschód słońca w Ama Dablam ABC
Wyjście do C1 i założenie obozu 1
Noc minęła spokojnie, nie było zbyt zimno, a nad ranem wiał jedynie lekki wiatr. Po wschodzie słońca zacząłem przygotowania to wyjścia w stronę C1. Moim planem było wyniesienie tam namiotu i sprzętu celem założenia obozu 1. Droga do C1 jest mozolna i trochę uciążliwa, gdyż wyższe partie pokonujemy przemieszczając się po skalnym rumowisku. Obóz 1 zakładany jest na wysokości 5700 m n.p.m. na grani stanowiącej prawe ramię południowo-zachodniej sylwetki Ama Dablam. W tym pandemicznym roku działało tu w całym sezonie nieco ponad 20 wspinaczy, więc góra świeciła pustkami. W normalnych czasach przed pandemią wydawanych było bowiem na nią ponad 400 pozwoleń! W C1 stało więc w tym sezonie raptem kilka namiotów agencyjnych i nie miałem problemu ze znalezieniem dogodnego miejsca do rozbicia namiotu.
Namiot w obozie 1 (Ama Dablam C1)
Pogoda była wyśmienita, dlatego po rozbiciu namiotu i złożeniu depozytu ze sprzętem, spędziłem jeszcze trochę czasu na delektowaniu się chwilą. Wyszedłem też na grań, by podziwiać zachodnie panoramy z dominującymi w nich szczytami Tabuche (6495 m n.p.m.) i Cholatse (6440 m n.p.m.). Po raz pierwszy miałem też okazję zobaczyć kolejny himalajski ośmiotysięcznik – Cho Oyu (8201 m n.p.m.). Widać go już zresztą z drogi podejściowej do ABC, ale nie miałem wcześniej tej świadomości. 😉
Ama Dablam C1, widok w kierunku północno-zachodnim: po lewej Cholatse, na środku Cho Oyu
Ok. godz. 13.00 rozpocząłem zejście do bazy. Przywitał mnie kolejny pyszny obiad przygotowany przez Gopala. Kuchnia to chyba kluczowy powód, dla którego tak chętnie wraca się do base campu. 🙂
Samotność na Górze
Po zejściu do bazy przywitały mnie też mniej miłe okoliczności. Okazało się, że stan zdrowia Śpiocha się nie poprawiał i nie pomagała mu regeneracja w Pangboche. Konieczna okazała się ewakuacja helikopterem do Katmandu. Stało się więc pewne, że na naszej wyprawie pozostałem z Górą sam. Co prawda ani przez chwilę nie zastanawiałem się nad tym, czy powinienem kontynuować akcję górską samotnie, ale miałem też świadomość, że nie będzie to łatwe zadanie i szanse na zdobycie szczytu w tym momencie były już dużo mniejsze.
Nie chodzi tu wszak o same trudności techniczne i asekurację w czasie wspinaczki. Owszem, trudności są tu duże, lecz Ama Dablam jest w całości zaporęczowana, więc ten fakt akurat sprzyja samotnej wspinaczce. Całą logistykę akcji górskiej mieliśmy zaplanowaną dla dwóch osób, m.in. z dwoma namiotami rozbitymi w C1 i C2. Po pierwszym wyjściu do C1 wiedziałem już, że przenoszenie całego obozu, dorzucając do tego przynajmniej 10 l wody, które trzeba za każdym razem wnieść z bazy do C1, będzie dla mnie samego niemożliwe do realizacji. Pomijam już wszystkie psychologiczne kwestie, że byłem sam na górze, na której po raz pierwszy wspinałem się na takich wysokościach. Miałem jednak teraz czas żeby przemyśleć nowe scenariusze.
Nasz namiot bazowy nocą
Puja i do góry
Następnego dnia dała o sobie znać zmieniająca się pogoda. Zrobiło się pochmurno i zaczął wiać mocniejszy wiatr. Tego dnia do naszej bazy przybył lama, by odprawić buddyjskie nabożeństwo zwane puja (pudża), Ceremonia tradycyjnie jest tu odprawiana przed wyjściem w góry. Co prawda do góry ruszyłem już dwa dni wcześniej, ale teraz byłem już oficjalnie uprawniony do rozpoczęcia akcji górskiej. 😉
Ceremonia puja w bazie pod Ama Dablam
Logistyczne rozterki
Nazajutrz ruszałem do kolejnego etapu aklimatyzacji, czyli noclegu w C1. Wciąż jednak rozważałem różne warianty mojej akcji górskiej. Z uwagi na obostrzenia pandemiczne i ustalenia pomiędzy agencjami, byliśmy też odizolowani od uczestników z innych wypraw, co utrudniało kontakt i znalezienie ewentualnej opcji dołączenia do innego teamu. Na pewno nie chciałem skorzystać z możliwości wspinaczki na górę z szerpą, bo takie komercyjne wejście na szczyt nie byłoby dla mnie (w osobistym wymiarze) zbyt wiele warte. Największą satysfakcję w górach przynosi mi bowiem samodzielność. Nadaje ona temu co robię charakter eksploracyjny, a to jest motor, który napędza mnie do działania. Eksploracja i wypływanie na nieznane wody od zawsze warunkowały mój sposób poznawania świata i stanowiły istotę mojej działalności. Dzięki nim lata temu dołożyłem swoją cegiełkę do ewolucji nowoczesnych sztuk walki w Polsce i rozwoju takich dyscyplin jak MMA. Ale to już zupełnie inna historia. 😉
Nie był to jednak jeszcze czas na podejmowanie ostatecznej decyzji, bo przed podjęciem ataku szczytowego musiałem jeszcze dokończyć aklimatyzację.
Szczyt Tabuche w drodze do ABC
Nocleg w C1
Zachmurzenie przyniosło też niewielki opad śniegu i o poranku w bazie było biało. Prognozy na ten dzień były jednak optymistyczne i wstające słońce przy bezchmurnym niebie zaczęło szybko wytapiać śnieg. Po śniadaniu ruszyłem w górę, a wraz ze mną Tomek i Ando, dla których była to ostatnia wycieczka przed wyruszeniem na dalszy trekking do Gokyo. Przy okazji pomogli mi wziąć troszkę większy zapas wody. 🙂 W ciągu dnia znowu na niebie pojawiły się chmury i widoki w C1 były już zupełnie inne niż za dwa dni wcześniej. Właściwie to prawie tych widoków nie było. 😉 Do zachodu słońca czas zleciał mi dosyć szybko na gotowaniu wody – to na herbatę, to na przygotowanie posiłku. Zanim zrobiło się zupełnie ciemno leżałem już zawinięty szczelnie w moim ciepłym śpiworku. 🙂
Po dotarciu do C1
Ama Dablam tylko dla mnie
To był kolejny wyjątkowy wieczór. Tak się akurat złożyło, że w tym czasie żaden zespół nie prowadził akcji górskiej na drodze. Nie dość więc, że w C1 nocowałem tylko ja , to jeszcze byłem zupełnie sam na całej górze. Ama Dablam była tej nocy tylko dla mnie. Z jednej strony było to bardzo ekscytujące, z drugiej troszkę przerażało. Poczucie samotności w takich chwilach wznosi się na zupełnie inny wymiar. Jestem już w stanie choć trochę wyobrazić sobie, co czuje samotny żeglarz na środku oceanu.
Po dotarciu do C1
Odczuć siłę wiatru na własnej skórze
Noc nie minęła mi zbyt spokojnie. Było zupełnie inaczej, niż w czasie ostatniego noclegu w ABC. Wieczorem czułem się trochę chorobowo z lekkim bólem gardła, co było zapewne konsekwencją siedzenia na ceremonii pudży przy wietrznej pogodzie. Rano po infekcji nie było już jednak śladu. Od 3 w nocy zaczął natomiast wiać bardzo silny wiatr. Miałem wrażenie, że chce porwać mnie razem z moim namiotem. Przy jego rozbijaniu poświęciłem jednak dużo czasu na dokładne jego zabezpieczenie, więc mogłem czuć się bezpieczny. Dyskomfort jednak towarzyszył mi do samego poranka, kiedy to wiatr praktycznie zupełnie ustał. Po raz pierwszy chyba nocowałem w namiocie przy takim wietrze. Siła tego żywiołu robi wtedy ogromne wrażenie, wzbudza podziw i respekt jednocześnie.
Wschód słońca w C1 na Ama Dablam
Wyjście aklimatyzacyjne do C2
Po wschodzie słońca pojawiły się sprzyjające warunki pogodowe. Po wypiciu herbaty, kawy i zjedzeniu śniadania czułem się bardzo dobrze i wyruszyłem do C2 w ramach dalszej aklimatyzacji i rozeznania drogi. Byłem ciekaw najtrudniejszego skalnego odcinka drogi na Ama Dablam, czyli Żółtej Wieży. Ta pionowa płyta skalna, której trudności wspinaczkowe wyceniane są na 6, jest ścianą płaczu dla wielu klientów komercyjnych wypraw. Z opowieści szerpów pracujących w agencjach wyłania się ponury obraz tego miejsca, na którym rozgrywają się dantejskie wręcz sceny. Była to też dobra okazja do sprawdzenia tempa wspinaczki, czyli ocenę aktualnego stanu aklimatyzacji.
Poranek w C1
Pierwsze wspinanie po poręczówkach
Wspinaczka do C2 była dla mnie czystą przyjemnością. Po raz pierwszy poruszałem się w górach po poręczach za pomocą małpy. Miejscami czułem się trochę jak w pracy, bo w ostatnich latach przepracowanych w alpinizmie przemysłowym stosowałem na codzień wiele podobnych rozwiązań. Na linach poręczowych czułem się więc trochę jak ryba w wodzie, choć teraz już jestem pewien, że w górach wolę jednak tradycyjne wspinanie alpejskie. Wspinaczka w zespole, z własną liną i prowadzeniem, dostarcza jednak emocji w zupełnie innym wymiarze. Korzystanie z poręczy ma też i swoje duże zalety. Nie trzeba w niej aż tak dużej koncentracji na wspinaniu, przez co można w pełniejszy sposób delektować się widokami gór, szukać kadrów na zdjęcia i robić je w bezpieczniejszy sposób.
W trakcie wspinania po poręczówkach w kierunku C2
Yellow Tower nie taka straszna
Żółta Wieża jest 30-sto metrową formacją płytową, podobną do tych, jakie możemy spotkać w Tatrach. Nic w niej zatem przerażającego nie widziałem. 😉 Wspinaczkowo nie przedstawia wygórowanych trudności, ale wejście na nią za pomocą technik linowych po poręczach wymaga już nieco wprawy i odpowiedniej techniki. Szerpowie często wciągają w tu swoich klientów z pomocą dodatkowych lin, przez co tworzą się w tym miejscu korki. Miałem więc ogromne szczęście i przywilej pokonywania tych trudności samotnie.
Yellow Tower pokonałem w jakieś 10 minut, a cała droga z C1 do C2 zajęła mi 2 godziny. Tempo utrzymywałem w dodatku raczej spokojne, także po tej wspinaczce byłem pełen optymizmu co do stanu mojego przygotowania do ataku szczytowego. Do pełnej aklimatyzacji brakowało mi jeszcze tylko noclegu w C2. Czas jednak uciekał, a prognozy pogody na najbliższy okres były niepokojące. Miałem więc świadomość, że kolejne wyjście będzie musiało być już atakiem szczytowym.
Wspinaczka na Ama Dablam na odcinku C1-C2
W gnieździe C2
Obóz 2 na Ama Dablam jest częstym motywem zdjęć wspinaczkowych z Himalajów. Położony na wysokości 5900 m n.p.m. na skalnym gnieździe o dużej ekspozycji, budzi ogromne emocje – zwłaszcza jego widok z dalszej części drogi w kierunku C3. Znakiem czasu jest też to, że dzięki jego położeniu można tu złapać zasięg internetu. 🙂 Jest tu bardzo mało miejsca na rozbicie namiotów i w normalnym sezonie bywa tu z tym ogromny problem. Teraz stało tu raptem kilka namiotów przygotowanych przez agencje dla swoich klientów. Obóz jest odkryty i wieją tu z reguły duże wiatry.
W obozie 2 (C2) na Ama Dablam
Szczyt na wyciągnięcie ręki
Szczyt Ama Dablam widziany z C2 wydaje się dostępny dosłownie na wyciągnięcie ręki, choć do wierzchołka mamy stąd jeszcze ponad 900 m przewyższenia w skale i lodzie. Droga prowadząca na szczyt jest jedną z najbardziej różnorodnych i najpiękniejszych dróg himalajskich. Zalicza się do do klasyków wymagającego himalaizmu. Byłem niesamowicie zafascynowany tym miejscem i czułem ogromną satysfakcję, że się tu znalazłem. Z uwagi na coraz silniejszy wiatr i upływający czas spędziłem tu jednak tylko chwilę i rozpocząłem zjazdy w kierunku C1, bo tego dnia wracałem jeszcze do bazy.
W obozie 2 (C2) ze szczytem Ama Dablam w tle
Regeneracja przed atakiem szczytowym
Do bazy dotarłem szczęśliwy, choć odwodniony. Następnego dnia zszedłem do Pangboche, żeby maksymalnie zregenerować organizm przed atakiem szczytowym. Im mniejsza wysokość, na której się znajdujemy, tym lepsza regeneracja. Po jednej nocy w wiosce czułem się rewelacyjnie, a mój organizm wręcz domagał się wysiłku i parcia z powrotem do góry. 🙂 Nazajutrz ruszyłem więc do base campu, do którego dotarłem w 1 godz. 40 min, przy tętnie nie przekraczającym 130. Aklimatyzacja działała, byłem fizycznie i mentalnie gotów na atak szczytowy. Niestety, tego dnia kończyło się okno pogodowe i w aktualnych prognozach pogody nawet nie było widać kolejnego. Czekał mnie długi czas wyczekiwania na szansę wyjścia w kierunku szczytu.
Zmieniająca się aura w bazie pod Ama Dablam
Pogodowe kaprysy i paradoksy
Najbardziej frustrujący był fakt, że w bazie pogoda była całkiem fajna. Dni były słoneczne, a w bazie nawet specjalnie nie wiało. Nad szczytem Ama Dablam rozciągał się jednak pióropusz, który potwierdzał to, co było widać w prognozach. U góry wiał wiatr dochodzący do 120 km/h. Na ośmiotysięcznikach szalały już monsunowe wichury, co widać było dobrze na Mount Evereście. Jakakolwiek akcja górska była w tym czasie niemożliwa. Pogodziłem się już nawet z utratą namiotu, bo nie wierzyłem, że mój lekki sprzęt jest w stanie wytrzymać takie warunki przez tak długi okres czasu.
Zachodzili do nas czasem szerpowie z agencji Seven Summits i wspólnie zastanawialiśmy się kiedy będziemy mogli wyruszyć do góry. Ostatni zespół, który zaatakował szczyt w dniu kiedy wracałem do bazy z Pangboche, wycofał się 150 m od szczytu i w ekstremalnie trudnych warunkach wrócił do bazy po dwóch dniach spędzonych w C2. Sytuacja nie wyglądała optymistycznie.
Huraganowy pióropusz nad Mount Everestem
Budowa chortenu – sposób na nudę w bazie
Gopal i Kusang, którzy nie mieli zbyt wiele do roboty w bazie z uwagi na fakt, że na naszej wyprawie pozostałem tylko ja sam, próbowali zabijać czas na różne sposoby. Kusang wpadł na pomysł wybudowania czortenu. Projekt był rozwojowy i ewoluował przez kilka dni, aż w końcu na górce przy naszej bazie stanął okazały czorten. Mieliśmy jeszcze kilka flag lung ta, które go ozdobiły, a ostatnim elementem wykonanym przez Kusanga był utworzony z kamieniu napis Ama Dablam BC 4600 m. Byłem pełen podziwu dla tego dzieła. 🙂
Czorten wybudowany w bazie pod Ama Dablam
Uciekający czas i aklimatyzacja
Narastało we mnie poczucie coraz większej beznadziei. Czas upływał, a wraz z nim pogarszała się aklimatyzacja, która nie jest nam dana raz na zawsze. Organizowałem sobie krótkie wycieczki w okolicy bazy, ale powinienem był jak najszybciej przenocować ponownie na wysokości bliskiej 6000 m n.p.m. Po 3 dniach oczekiwania w bazie podjąłem taką próbę, mimo nieustającej wichury. Miałem pewną nadzieję, bo dzień wcześniej wyszli do ataku szczytowego szerpowie agencji Seven Summits. Na wysokości ABC minąłem się jednak z nimi, gdyż po ciężkiej nocy w C1 wycofywali się z powrotem do bazy. Przestrzegali mnie przed silnym wiatrem powyżej ABC i noclegiem w C1. Faktycznie, wiatr był na tyle duży, że skutecznie można było poruszać się tylko na czworaka, podjąłem więc decyzję o powrocie do bazy.
Traciłem czas, aklimatyzację i wiarę w to, że uda się podjąć skuteczną próbę wejścia na szczyt.
Zachód słońca w bazie pod Ama Dablam
Decyzja o próbie ataku szczytowego
Po 8 dniach od ostatniego wyjścia do C2 pojawił się cień nadziei na możliwe wyjście do góry. Zgodnie z ustaleniami z szerpami mogłem skorzystać w C2 z rozstawionych tam namiotów agencji pod warunkiem, że nie będzie to w czasie ich ataku szczytowego. Ruszyłem więc do góry na 1 dzień przed planowanym wyjściem agencji Seven Summits. Do góry poszedł ze mną Kusang, który pomógł mi wynieść do C1 większe zapasy wody i zapasowy namiot, bo nie miałem nadziei na ocalenie mojego namiotu po tylu dniach wichury. Namiot ucierpiał jednak tylko w niewielkim stopniu i stał dalej w praktycznie nienaruszonym stanie. Kluczowy problem pojawił się w miejscu, którego zupełnie się nie spodziewałem.
W drodze do C1
Utrata depozytu żywności
Po dotarciu na miejsce zająłem się odkopywaniem mojego depozytu, który zabezpieczyłem kamieniami. Zostawiłem w nim sprzęt alpinistyczny i cały zapas jedzenia na atak szczytowy. Pewien niepokój budziły znajdujące się wokół papierki, a z każdym odsuwanym kamieniem docierało do mnie, co się wydarzyło. Kruki przez te kilka dni dokopały się jakimś cudem do worka z depozytem i wydziobały spod kamieni praktycznie cały zapas mojego jedzenia szturmowego. Nie został mi żaden liofilizat czy baton. Uratował się tylko 1 żel energetyczny, 5 kostek cukru i kilka torebek herbaty. Byłem zrezygnowany i zrozpaczony.
Schodzącemu na dół Kusangowi przekazałem jaka jest sytuacja i umówiłem rozmowę przez radio z naszym guidem Nuru, który czuwał w bazie podczas mojej akcji górskiej. Miałem nadzieję, że być może będę mógł skorzystać z jakiegoś zapasu żywności zdeponowanego tu przez inną agencję, ale podczas rozmowy przez radio Nuru zaproponował, że rano wyjdzie do mnie i przyniesie mi odpowiedni zapas jedzenia, żebym był w stanie podjąć atak.
Ponownie w obozie 1 na Ama Dablam
Najtrudniejsza decyzja wyprawy
Noc była jedną z najtrudniejszych podczas całej wyprawy. Odkąd wyszedłem rano z bazy praktycznie nic nie jadłem. Cała sytuacja była chyba na tyle stresogenna, że wieczorem pojawiła się gorączka, której do rana nie potrafiłem opanować. Odczuwałem też problemy z zatrzymującym się oddechem, co jest często występującym objawem wśród himalaistów i nie stwarza niby jakiegoś poważnego zagrożenia, ale też i nie wpływa pozytywnie na ogólne nastawienie. 😉
W nocy cały czas wiał silny wiatr, a nad ranem zaczął padać śnieg. Ze względu na ciężkie warunki Nuru dotarł do mnie z 2 godzinnym opóźnieniem. Czułem się kiepsko i zastanawiałem się czy nie przeczekać jeszcze jednego dnia w C1. Jednak Nuru potwierdził, że szerpowie ruszyli do ataku szczytowego zgodnie z planem i na drugi dzień nie mógłbym już nocować w ich namiocie w C2. Zacząłem jeszcze zastanawiać się nad powrotem do bazy i kolejną próbą za kilka dni. Nuru zapowiedział jednak, że on już w razie problemów mi nie pomoże, bo warunki się pogarszają i nie wyjdzie już więcej do góry.
Widok na Tabuche, Cholatse i Cho Oyu
Przerwany atak i koniec akcji górskiej
Miałem 5 minut na najtrudniejszą decyzję w moim wspinaczkowym życiu. Do głosu dochodziły tak skrajne emocje, że długo odwlekałem moment, w którym z przekonaniem wybiorę słuszną opcję. Charakter podpowiadał mi chęć dalszej walki, a racjonalne argumenty przeciw wymykały się potrzebie parcia do góry. Przeanalizowałem więc jeszcze raz – na tyle chłodno, na ile byłem w stanie, wszystkie znaki i podjąłem decyzję. Kończę akcję górską, pakuję sprzęt i schodzimy razem z Nuru do bazy. To oznaczało koniec wyprawy.
Schodziłem pełen żalu i smutku, który nasilił się jeszcze bardziej w momencie mijania się z grupą szerpów zmierzającą do C1 z klientami z Indii. Później dowiedziałem się, że ich atak również zakończył się niepowodzeniem, a po jednego z Hindusów organizowana była akcja ratunkowa. Do bazy dotarłem z poczuciem porażki, ale też i ulgi, bo najgorszy jest moment podejmowania decyzji o odwrocie. Na dole mogłem się już jedynie z tym pogodzić. Wiem jednak, że jeszcze tam wrócę i stanę kiedyś na szczycie Ama Dablam.
W trakcie powrotu do bazy
Powrót do Lukli
Po zejściu do bazy spakowałem resztę swoich rzeczy i zszedłem prosto do Pangboche na nocleg. Tam spędziliśmy miły wieczór z rodziną Nuru oraz z Tomkiem i Ando, którzy akurat wrócili z trekkingu. Udało mi się też zmienić datę wylotu do Polski i następnego dnia ruszyliśmy z Tomkiem w trekking powrotny do Lukli. Po drodze przenocowaliśmy jeszcze w Namche Bazar, a po noclegu w Lukli odlecieliśmy do Katmandu.
W drodze powrotnej do Namche Bazar
Zwiedzanie Katmandu i powrót do domu
Mieliśmy jeden dzień na zwiedzania Katmandu, bo z powodu kwarantanny nie mogliśmy tego zrobić po przylocie. Odwiedziliśmy więc szybko najciekawsze miejsca, takie jak Durbar Square, czy Świątynia Małp. Zdążyliśmy zrobić jeszcze drobne zakupy, obowiązkowe testy na covid i kolejnego dnia odlatywaliśmy do Polski.
Durbar Square, Katmandu
W Nepalu spędziliśmy prawie 1,5 miesiąca, z czego 31 dni w Himalajach. Był to najpiękniejszy górski miesiąc mojego życia. Przebywałem w sercu największych gór świata, wszystko było nowe, w każdym miejscu byłem tam po raz pierwszy. Mimo, że nie udało mi się zrealizować głównego celu wyprawy, to jednak wracałem w poczuciu spełnienia marzeń i naładowany energią niezapomnianych przeżyć. Mam nadzieję, że w Himalaje będę wracał jeszcze nie raz. Namaste!