Kalifornia to wymarzone miejsce do jazdy motocyklem. Sezon trwa tu w zasadzie cały rok. Najlepszy klimat do tego panuje blisko wybrzeża, bowiem w głębi lądu (na pustyniach) latem może być zdecydowanie za ciepło, a zimą za chłodno. O naszych podróżach na dwóch kółkach w USA będziecie mogli poczytać w cyklu artykułów Motocyklem po Kalifornii. Na początek o pomyśle na motocyklowo-górski weekend, czyli wyjeździe w góry Sierra Nevada, w okolice góry Mt. Whitney.
Motocyklowy raj w Kalifornii
Motocyklem po Kalifornii przejechaliśmy ładnych parę tysięcy kilometrów i nie sposób tego ująć w jednym wpisie, stąd pomysł na cykl artykułów, które oddadzą choć część naszych motocyklowych przeżyć. Dla nas Kalifornia jest motocyklowym rajem, nie tylko ze względu na klimat, ale przede wszystkim z uwagi na ilość pięknych krętych górskich dróg, które wpisują się estetycznie w różnorodne przyrodnicze pejzaże. W samym tylko okręgu Los Angeles czy Orange jest ich po prostu mnóstwo. Odnosi się wrażenie, że nie sposób przemierzyć ich wszystkich. Tym bardziej dziwi więc relatywnie mała popularność motocykli w tym stanie. Ponoć bierze się stąd, że jest tu tak duża ilość aut, że jazda motocyklem (zwłaszcza po wielopasowych autostradach) staje się niebezpieczna. My tu jednak nigdy nie czuliśmy się mniej bezpiecznie, niż jeżdżąc np. po Polsce. 😉 Jazda motocyklem po amerykańskich przestrzeniach daje niezapomniane poczucie wolności – wystarczy tylko wyjechać z centrum aglomeracji 🙂
Motocyklem przez drogi Kalifornii
Sposób na aktywny weekend
Niedługo po zakupie naszego Kawasaki Versys 650, udaliśmy się na pierwszą dłuższą weekendową przejażdżkę, której celem było również zwiedzenie rejonu góry Mt. Whitney. Jest to najwyższa góra kontynentalnej części USA (nie licząc Alaski). Leży ona w paśmie górskim Sierra Nevada. Niestety góra, z uwagi na dużą popularność, objęta jest permitami (pozwoleniami) na wejście, przyznawanymi w drodze loterii na początku roku. Latem nie mieliśmy już szans na zdobycie takiego pozwolenia. Niektóre szlaki w tym rejonie są jednak nielimitowane i postanowiliśmy to sprawdzić. Tak więc pomysł na wycieczkę łączącą góry z motocyklem już był gotowy. 🙂
Olancha i nocleg w tipi
Dorota znalazła świetne i nietypowe miejsce na nocleg w miejscowości Olancha. Zamiast typowego pokoju motelowego, mieliśmy nocować w… indiańskim tipi! Może nie do końca jest ono typowo indiańskie 😉 ale z pewnością jest to klimatyczne miejsce do spania. Apartamenty tipi znajdują się na terenie Olancha RV Park and Motel. Tipi stoi na drewnianym tarasie, na którym mamy do dyspozycji krzesła, stolik i malutką szafeczkę z pojemnikiem na lód. Za namiotem czekał na nas hamak, na którym spędziliśmy długi, przyjemny wieczór pod niebem pełnym gwiazd i w ciszy, której bardzo nam w mieście brakowało.
Nasze tipi w Olancha RV Park and Motel
Trasa Los Angeles – Olancha
Dojazd do miejscowości Olancha z okręgu Los Angeles zajmuje ok 3 godzin, do przejechania mieliśmy jakieś 300 km. To optymalny dystans, jak na wyjazd w sobotę po pracy. Po raz pierwszy jednak doświadczyliśmy silnych kalifornijskich wiatrów i pustynnego żaru, także tego przejazdu super komfortowym nazwać nie można. Pod tym względem droga powrotna okazała się jednak o wiele gorsza. W rejon gór Sierra Nevada (a dokładnie pasma Eastern Sierra, w której to grupie znajduje się kilkanaście czterotysięczników z Mt. Whitney na czele) dojeżdżamy autostradą nr 14. Droga ta, kierując się na północny-wschód, mija leżące na północ od Los Angeles pasma górskie terenów Angeles National Forest i wyprowadza nas wprost na teren pustyni Mojave. Mijamy miasta Palmdale, Lancaster oraz Mojave, które jest ostatnim większym bastionem cywilizacji na naszej trasie. 40 km za Mojave znajduje się ciekawy park stanowy Red Rock Canyon, w którym warto się zatrzymać, a zwiedzenie go nie zajmie nam dużo czasu. Za kolejne 40 km wjeżdżamy na słynną Route 395, która jest główną arterią prowadzącą doliną Owens w góry Eastern Sierra. Drogą tą możemy zresztą dojechać w okolice jeziora Tahoe, a nawet dalej – przez Nevadę, Oregon i Waszyngton, aż do granicy amerykańsko-kanadyjskiej. Na drodze tej możemy posmakować bezkresnych amerykańskich przestrzeni, gdzie przez wiele kilometrów pustynnego krajobrazu nie widać żadnych śladów cywilizacji, poza drogą 🙂
Lone Pine i Whitney Portal
Olancha stanowi bramę do pasma wyższych szczytów Sierra Nevada (High Sierra). Znajdujące się na zachód od miejscowości pasmo górskie zaczyna stopniowo zmieniać swój charakter na bardziej skalisty i strzelisty, by na wysokości miejscowości Lone Pine już w pełni eksponować piękne, potężne ściany znajdujących się tam czterotysięczników. Z Olanchy, kierując się na wschód, możemy też dojechać do Doliny Śmierci (Death Valley).
Nazajutrz, po zjedzeniu pysznego śniadanka w motelowym barze, ruszyliśmy do Lone Pine, skąd droga wiedzie nas wprost pod Whitney Portal, leżący na wysokości 2500m camping dla osób zmierzających na Mt. Whitney. Po drodze mijamy słynne Alabama Hills – ciekawe formacje skalne o charakterystycznej, odmiennej od Sierra Nevada kolorystyce, które były planem filmowym wielu amerykańskich filmów.
W drodze z Lone Pine na Whitney Portal. Na wprost Eastern Sierra, po prawej Alabama Hills.
Trekking do jeziora Lone Pine
Na parkingu na Whitney Portal zostawiamy motocykl, przebieramy się w górskie ciuszki i kierujemy się na szlak prowadzący do jeziora Lone Pine. Jest to pierwszy odcinek Mt. Whitney trail, na który nie potrzebujemy permitu. Odcinek ten nie jest długi, liczy niecałe 6 km i wyprowadza nas na urokliwe jeziorko leżące na wysokości ok. 3060 m. Prawdę mówiąc zdziwiliśmy się naszym odczuciem trudności tego szlaku, bo to przecież, jak dla nas, typowo spacerowa górska ścieżka. Wpływ na to miała na pewno pogoda – ponad 30oC przy bezlitośnie palącym słońcu, no i nasza aklimatyzacja do tej wysokości, a raczej jej totalny brak, bowiem mieszkaliśmy już kilka miesięcy na wysokości ok 40 m npm. Po dotarciu na miejsce znaleźliśmy kawałek cienia wśród drzew i złapaliśmy trochę więcej tlenu, by móc w pełni delektować się górskimi widokami. 🙂 Później czekał nas już tylko powrót do motocykla i podróż tą samą drogą do domu.
Mt. Whitney trail, w drodze nad jezioro Lone Pine
Pierwszy rekonesans w górach Sierra Nevada mieliśmy za sobą. W 2020 roku wracałem tu kilkukrotnie, ale to już zimą, gdy nie ma i ludzi, i permitów. Ale o tym to już kiedy indziej 😉
Zapraszamy również do przeczytania kolejnego artykułu z serii Motocylem po Kalifornii:
Motocyklem po Kalifornii: Palm Springs